Ceny biletów lotniczych ciągle skaczą, czasem więc trafić można na świetną okazję, którą zmarnować byłoby głupio. Tak też było z moim dwudniowym wyjazdem do Londynu. Nie planowałem... tfu, planowałem, ale nie przewidywałem na to środków. Sytuacja uległa zmianie, kiedy wstukałem w przeglądarkę adres wyszukiwarki tanich lotów i ukazała mi się oferta do London Stansted za 70 zł w jedną stronę. Tak, bywają podobne ceny, trzeba tylko sprawdzać wyszukiwarkę co jakiś czas. Takich portali jest mnóstwo.
Do podróży zostało jeszcze kilka dni, więc poszukałem jakiegoś niezbyt drogiego hotelu. Portal, za pośrednictwem którego rezerwowałem bilet, zapewnił mi kilkuprocentową zniżkę. Nocleg w hotelu w dzielnicy willowej, ok. 1 km od Pałacu Buckingham, kosztował mnie około 250 zł. Trzeba było jeszcze przeprowadzić odprawę online i mogłem spokojnie czekać na wylot.
Na lotnisku poznałem dwóch kumpli, którzy również mieli lecieć do Stansted. Odbierał ich stamtąd znajomy, który podwiózł mnie za darmo do centrum Londynu. Na Oxford Street, główną ulicę handlową miasta, dotarłem metrem. Tam zauważyłem punkt wypożyczania rowerów. Przyznam, że to bardzo fajna sprawa. Biorę sobie rower i zwracam w dowolnym punkcie z rowerami w Londynie. Nie wiedziałem wcześniej o tym systemie. Tak więc objechałem całe centrum na dwóch kółkach, zwiedzając po drodze i Big Bena, i Pałac Westminsterski. Robiąc sobie zdjęcia w parku, spotkałem innego rowerzystę, który skrótami poprowadził mnie do Pałacu Buckingham. Potem przejechałem cały The Mall i stamtąd udałem się do hotelu. Wieczorem tylko obiad i spacer Queensway, ulicy wypełnionej sklepami, prowadzonymi przez imigrantów z bliskiego wschodu.
Następnego dnia opuściłem z samego rana hotel. Na jedenastą pojechałem czerwonym, piętrowym autobusem znów pod Buckingham Palace, by obejrzeć widowiskową zmianę warty. Było to naprawdę ciekawe. Tuż obok pałacu swój bieg rozpoczynała Regent Street, kolejna ulica handlowa. Turystów wokół pełno, aż ciężko było w ogóle poruszać. Spacerując, dotarłem do punktu, w którym zacząłem wycieczkę. Oxford Street przeszedłem kilka razy wzdłuż i wszerz. Potem przyszedł czas na obiad. Jedną z ulic w tejże dzielnicy handlowej była Poland Street. Nie znalazłem tam jednak prócz tej nazwy żadnych polskich akcentów. Padło więc na włoską knajpę. Makaron i lampka wina postawiły mnie na nogi. Najciekawsze zaczęło się dopiero potem. Wróciłem jeszcze do centrum dzielnicy handlowej. Wszedłem do jednej z urokliwych knajp, które o tej porze (późne popołudnie) wypełniały się już po brzegi. Nie było gdzie usiąść, więc zapytałem siedzącą grupkę znajomych, czy mogę do nich dołączyć. Zgodzili się i posiedzieliśmy z godzinę przy białym winie, wymieniając się informacjami na temat naszych państw. Okazało się, że są to pracownicy jednego z barów szybkiej obsługi i świętują początek weekendu. Poszedłem z nimi do tegoż baru. Tam poznałem ich kolejnego kumpla, Kolumbijczyka, który wmiawiał mi, że Polska i Kolumbia mają dużo wspólnego. Pożegnałem ich i poszedłem jeszcze pospacerować. Nad ranem miałem wylot, a dojazd na lotnisko trwał około 1,5 h. Nie wracałem więc już do hotelu. Wszedłem do kolejnego baru, ciut elegantszego. Chciałem wypić Guinessa. Grupka studentów, która zaprosiła mnie do stołu, postawiła mi jednak jakieś whisky. Rozmawialiśmy i ci ludzie byli bardzo zainteresowani tym, jak to jest w Polsce i czemu tyle ludzie jeździ w Anglii na zmywaku. Próbowałem im to uzmysłowić, aczkolwiek nie wiem, czy podołałem. Kiedy o pierwszej w nocy bar został zamknięty, poszliśmy na metro. Chciałem z nimi wymienić polskie złotówki, bo brakowało mi trochę funtów, ale rzucili mi bez wymiany. Metro nie jechało jednak już w kierunku dworca autobusowego. Pozostawał autobus lub taxi. Obok stał jakiś facet z rowerem z siedzeniem z tyłu (taka taksówka, nie pamiętam nazwy tego pojazdu). Również jego zapytałem, czy wymieni mi pieniądze. Okazało się, że jest Polakiem. Nie chciał, ale zaproponował, że za parę funtów przewiezie mnie do dworca. W rzeczywistości budynek znajdował się w zupełnie innej części miasta, a podróż trwała dobre pół godziny. Zobaczyłem tę część Londynu, której wcześniej nie zwiedzałem. Mijaliśmy same biurowce i wielkie budowy. W autobusie jadącym na lotnisko miałem zaś okazję poznać faceta, który skończył studia w Anglii, a pochodzi ze Skandynawii. Właśnie jechał do rodziny. Opowiedział mi, że montuje grafikę to filmów - przyznał, że pracował m. in. przy filmie Avatar. Przesiedzieliśmy kilka godzin na lotnisku i po szóstej miałem samolot.
Na całą wyprawę tak naprawdę nie musiałem mieć dużo pieniędzy, a wrażeń było wiele. Polecam więc szukać i jeździć! Warto korzystać!
środa, 27 listopada 2013
środa, 13 listopada 2013
Kilka słów o polszczyźnie
Dzisiaj poruszę dosyć delikatny temat, który może nie jest sprawą bardzo istotną, ale w moim przekonaniu wymaga komentarza. Nie jestem ani profesorem Bralczykiem, ani profesorem Miodkiem, mimo to zwracam uwagę na błędy popełniane przez użytkowników j. polskiego, bo czasem mnie rażą.
Najbardziej irytujące są sytuacje, kiedy osoby wykształcone lub przekazujące komuś wiedzę je popełniają. No kto jak to, ale nauczyciel to powinien pilnować się najbardziej. To samo ci, których ludzie naśladują - gwiazdy, celebryci. Aż nie przystoi, kiedy taka znana osoba wrzuci swoje wypociny np. na Facebooku i możemy tam znaleźć byk na byku. Może i jestem przewrażliwiony na tym punkcie, ale razi to pewnie wielu z Państwa. No tak, każdy może mieć problem z ortografią i interpunkcją, nawet gwiazdy. Gdzie są więc ich managerowie? Tak czy siak, nie wszystko wymaga ich udziału. Co jak ktoś chociażby gubi polskie znaki? Lenistwo i tyle! Wiadomo, czasem można popełnić jakiś błąd, ale jak ktoś robi to notorycznie i w każdej wypowiedzi, to jak? Nie mogę tego przyjąć :)
Bardzo mnie śmieszy, kiedy ktoś specyficznie akcentuje wyrazy. Od razu zaznaczam, że sprawa tyczy się osób publicznych. Pewne rzeczy ciężko jest zamaskować, tzn. czasem nie można pozbyć się swojego regionalnego akcentu, ale w jakimś stopniu jest to możliwe. Najbardziej irytuje mnie, kiedy ktoś mówi tak, jakby nie miał nosa. Ile razy w telewizji lub radiu słychać, kiedy ktoś nie wymawia polskich znaków nosowych... Można usłyszeć: teraz w promocji sou dwa gorouce kubki po dziewięćdziesiout dziewieuć groszy. Brr... Tego nie można wymawiać, jak angielskie so (ang. więc). Język polski jest jednym z niewielu, które mają samogłoski nosowe. Jest to bardzo wartościowe, bo rzadkie. W Europie innymi takimi językami są francuski i portugalski. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego błędu. Czy niektórzy nie mają nosa? Jeśli ktoś ma katar, to wybaczyć, ale w każdym innym przypadku ganić! Proszę sobie tylko posłuchać "wielkiego przeboju" grupy Enej - "Symetryczno-liryczna". Śpiewają w refrenie:
Poznam Cię z miłością naturalnou
Niedotykalną i nieprzewidywalnou
Poznam Cię z miłością symetryczno-lirycznou
I niekoniecznie czystou
A przecież w tekście jest:
Poznam Cię z miłością naturalną
Niedotykalną i nieprzewidywalną
Poznam Cię z miłością symetryczno-liryczną
I niekoniecznie czystą
Eh, eh, eh... mogą mnie Państwo za to krytykować, ale mnie to razi, bo można to bardzo łatwo wysłyszeć. Rozumiem, że panowie z tej grupy są z Europy Wschodniej, ale jak komponują po polsku, to niech śpiewają, a nie śpiewajou! Koniec ;)
Dzisiaj poruszę dosyć delikatny temat, który może nie jest sprawą bardzo istotną, ale w moim przekonaniu wymaga komentarza. Nie jestem ani profesorem Bralczykiem, ani profesorem Miodkiem, mimo to zwracam uwagę na błędy popełniane przez użytkowników j. polskiego, bo czasem mnie rażą.
Najbardziej irytujące są sytuacje, kiedy osoby wykształcone lub przekazujące komuś wiedzę je popełniają. No kto jak to, ale nauczyciel to powinien pilnować się najbardziej. To samo ci, których ludzie naśladują - gwiazdy, celebryci. Aż nie przystoi, kiedy taka znana osoba wrzuci swoje wypociny np. na Facebooku i możemy tam znaleźć byk na byku. Może i jestem przewrażliwiony na tym punkcie, ale razi to pewnie wielu z Państwa. No tak, każdy może mieć problem z ortografią i interpunkcją, nawet gwiazdy. Gdzie są więc ich managerowie? Tak czy siak, nie wszystko wymaga ich udziału. Co jak ktoś chociażby gubi polskie znaki? Lenistwo i tyle! Wiadomo, czasem można popełnić jakiś błąd, ale jak ktoś robi to notorycznie i w każdej wypowiedzi, to jak? Nie mogę tego przyjąć :)
Bardzo mnie śmieszy, kiedy ktoś specyficznie akcentuje wyrazy. Od razu zaznaczam, że sprawa tyczy się osób publicznych. Pewne rzeczy ciężko jest zamaskować, tzn. czasem nie można pozbyć się swojego regionalnego akcentu, ale w jakimś stopniu jest to możliwe. Najbardziej irytuje mnie, kiedy ktoś mówi tak, jakby nie miał nosa. Ile razy w telewizji lub radiu słychać, kiedy ktoś nie wymawia polskich znaków nosowych... Można usłyszeć: teraz w promocji sou dwa gorouce kubki po dziewięćdziesiout dziewieuć groszy. Brr... Tego nie można wymawiać, jak angielskie so (ang. więc). Język polski jest jednym z niewielu, które mają samogłoski nosowe. Jest to bardzo wartościowe, bo rzadkie. W Europie innymi takimi językami są francuski i portugalski. Nie ma usprawiedliwienia dla takiego błędu. Czy niektórzy nie mają nosa? Jeśli ktoś ma katar, to wybaczyć, ale w każdym innym przypadku ganić! Proszę sobie tylko posłuchać "wielkiego przeboju" grupy Enej - "Symetryczno-liryczna". Śpiewają w refrenie:
Poznam Cię z miłością naturalnou
Niedotykalną i nieprzewidywalnou
Poznam Cię z miłością symetryczno-lirycznou
I niekoniecznie czystou
A przecież w tekście jest:
Poznam Cię z miłością naturalną
Niedotykalną i nieprzewidywalną
Poznam Cię z miłością symetryczno-liryczną
I niekoniecznie czystą
Eh, eh, eh... mogą mnie Państwo za to krytykować, ale mnie to razi, bo można to bardzo łatwo wysłyszeć. Rozumiem, że panowie z tej grupy są z Europy Wschodniej, ale jak komponują po polsku, to niech śpiewają, a nie śpiewajou! Koniec ;)
wtorek, 5 listopada 2013
5 grzechów polskiej architektury
Drodzy Państwo! Czy kiedykolwiek zastanawialiście się, dlaczego polskie miasta wyglądają brzydko? Czemu jest taki chaos, który trudno jest ogarnąć? Postanowiłem w skrócie wypunktować tutaj największe przewinienia, które powodują, że często jest nam wstyd za to, jak wygląda ojczyzna.
1. Reklamy
1. Reklamy
Wszyscy wiemy, że ustrój zrobił swoje, że Polska przez kilkadziesiąt lat była pozbawiona większości przedsiębiorstw prywatnych. To państwo de facto jeszcze uczy się kapitalizmu. Tak, zawsze jest jakieś wytłumaczenie. Można zaobserwować to, co w Europie Zachodniej występowało w latach 60-tych i 70-tych. Tylko pozostaje pytanie. Co z innymi państwami postkomunistycznymi? Różnicę widać gołym okiem. Polska jest już przesycona kapitalizmem. Każdy otwiera własne przedsiębiorstwo i od razu planuje jak się zareklamować, gdzie tu ustawić swój billboard. Martwi się, kiedy dostrzega, że tutaj już po prostu czasem brakuje miejsca na reklamę. Można to zmienić, stosując odpowiednie prawo. To jednak nie jest największy problem rodzimej architektury.
2. Kicz
Styl dominujący od 1989 roku w naszej architekturze śmiało nazwać można prostym słowem - kicz. Był renesans, barok i inne, równie cenione nurty. Teraz dominuje dziadostwo - plastik, styropian i różne, kolorowe badziewia. Powstają jak grzyby po deszczu kiczowate markety, galerie handlowe. Najgorsza jest jednak tzw. termomodernizacje już istniejących budynków. Polacy potrafią przykryć secesyjną kamienicę półmetrową warstwą styropianu, do tego wymienić jej ręcznie robione, ozdobne okna na zwykłe plastikowe. W Europie Zachodniej (przepraszam, że tak znów porównuję, ale nie mogę inaczej) takie budowle są pod stałym nadzorem konserwatora zabytków. Jeżeli obiekt wymaga remontu, wszystko jest odnawiane zgodnie z jego zaleceniami lub precyzyjnie odtwarzane (kiedy coś jest do wymiany).
Budynki powstające np. pomiędzy kamienicami, które mają dopełniać zabudowę lub odbudowy zniszczonych kamienic to dopiero w Polsce dziadostwo. Na takie rzeczy patrzeć czasem nie można.
3. Chaos w zabudowie
Władze miast tu zawalają na całej linii. Sztandarowym przykładem będzie tu Warszawa. Przecież sto lat temu to miasto było nazywane drugim Paryżem. Teraz można siąść i płakać. Wiadomo, że Niemcy zniszczyli stolicę w znaczącym stopniu i ciężko było wrócić do stanu sprzed powstania. Nie mniej jednak i po wojnie było w niektórych miejscach lepiej niż jest teraz. Polacy we współpracy z Rosją zrównali z ziemią całe dzielnice zabudowy z lat 1800-1918. Nasi komuniści twierdzili, iż jest to zabudowa związana z burżuazją, której komunizm był przecież wrogiem. Takie kamienice, piękne kilkukondygnacyjne gmachy niszczono, bo nie było to dla tych ludzi nic wartościowego. W to miejsce powstał np. Pałac Kultury i Nauki. Powstawały różne modernistyczne klocki, które dzisiaj szpecą Warszawę.
Władze miast tu zawalają na całej linii. Sztandarowym przykładem będzie tu Warszawa. Przecież sto lat temu to miasto było nazywane drugim Paryżem. Teraz można siąść i płakać. Wiadomo, że Niemcy zniszczyli stolicę w znaczącym stopniu i ciężko było wrócić do stanu sprzed powstania. Nie mniej jednak i po wojnie było w niektórych miejscach lepiej niż jest teraz. Polacy we współpracy z Rosją zrównali z ziemią całe dzielnice zabudowy z lat 1800-1918. Nasi komuniści twierdzili, iż jest to zabudowa związana z burżuazją, której komunizm był przecież wrogiem. Takie kamienice, piękne kilkukondygnacyjne gmachy niszczono, bo nie było to dla tych ludzi nic wartościowego. W to miejsce powstał np. Pałac Kultury i Nauki. Powstawały różne modernistyczne klocki, które dzisiaj szpecą Warszawę.
4. Brak planu rozwoju urbanistycznego miasta (MPZP)
No i znów przywołam Warszawę. No bo czy nie razi Państwa np. ten oto wieżowiec, stojący tuż obok całej pierzei kamienic?
Przykłady możnaby mnożyć. No dobrze, ale to powstało i nic już nie można zrobić. Tylko co teraz? Nikt nie kwapi się do zrobienia planów zagospodarowania przestrzennego i kolejny budynki mogą powstawać. W zabytkowych częściach miast mogą wyrastać wielkie, przeszklone biurowce. Popatrzmy np. na Paryż. Jest tam chroniona prawem, zabytkowa dzielnica oraz tzw. La Defense, czyli centru, biznesowe miasta, gdzie wieżowce mogą piąć się w górę bez ograniczeń. Może i Warszawa jest teraz taka, jak wymarzył sobie Stefan Żeromski, kiedy pisał o szklanych domach, ale, na Boga, czy to musi powstawać tak chaotycznie?
fot. Wikipedia |
Przykłady możnaby mnożyć. No dobrze, ale to powstało i nic już nie można zrobić. Tylko co teraz? Nikt nie kwapi się do zrobienia planów zagospodarowania przestrzennego i kolejny budynki mogą powstawać. W zabytkowych częściach miast mogą wyrastać wielkie, przeszklone biurowce. Popatrzmy np. na Paryż. Jest tam chroniona prawem, zabytkowa dzielnica oraz tzw. La Defense, czyli centru, biznesowe miasta, gdzie wieżowce mogą piąć się w górę bez ograniczeń. Może i Warszawa jest teraz taka, jak wymarzył sobie Stefan Żeromski, kiedy pisał o szklanych domach, ale, na Boga, czy to musi powstawać tak chaotycznie?
5. Chaotyczne budowanie dróg
W Polsce drogi budowane są na szybko i bez pomyślunku. Argument? Bo pieniądze Brukseli trzeba szybko wykorzystać. Szok! Tak jest, ale to działa na szkodę dla Polski. Zostawiłem tę kwestię na koniec, chociaż nie uważam, że jest najmniej ważna. U nas drogi powstają bezmyślnie, a ponadto inwestycje są słabe jakościowo. Potem zaś są przebudowywane, ponieważ pojawia się nowy pomysł na zagospodarowanie jakiegoś terenu. Najciekawszym przykładem jest A4, droga tranzytowa wschód - zachód, która została puszczona przez centrum Katowic. A1, której przebieg pozostawia wiele do życzenia.
W Polsce drogi budowane są na szybko i bez pomyślunku. Argument? Bo pieniądze Brukseli trzeba szybko wykorzystać. Szok! Tak jest, ale to działa na szkodę dla Polski. Zostawiłem tę kwestię na koniec, chociaż nie uważam, że jest najmniej ważna. U nas drogi powstają bezmyślnie, a ponadto inwestycje są słabe jakościowo. Potem zaś są przebudowywane, ponieważ pojawia się nowy pomysł na zagospodarowanie jakiegoś terenu. Najciekawszym przykładem jest A4, droga tranzytowa wschód - zachód, która została puszczona przez centrum Katowic. A1, której przebieg pozostawia wiele do życzenia.
Subskrybuj:
Posty (Atom)