poniedziałek, 28 kwietnia 2014

Jak zmieniły się relacje międzyludzkie w przeciągu ostatnich 60 lat

     Plastikowe, kolorowe klocki, które dzieci tak uwielbiają to nie jest rzeczywistość. Nikt nie uśmiecha się tak jak zbudowane z nich ludziki i nie chodzi ubrany w ciuchy w kolorach wiosennych kwiatów, takich, jakie rosną w tym okresie na piastowskiej ziemi. Może to jak Szwajcaria? Tak, tam jest prawie jak w miasteczku z klocków. Nasuwa się wątpliwość: ile nam do takiej sytuacji brakuje? Nam, Polakom.

     Po wydarzeniach związanych z wojnami światowymi ludzkość musiała sobie zadać pytanie. Brzmiało ono bardzo prosto: co dalej? Tak, świat przeżył na początku XX wieku pewną burzę wartości i kryzys, narosło napięcie. Wszystko już było, człowiek osiągnął, jak mu się wydawało, szczyt możliwości i wynalazł wszystko, co było możliwe. Późniejsze wojny światowe przewróciły rzeczywistość do góry nogami. Musiano odpowiedzieć sobie na powyższe pytanie tak wyczerpująco, by mieć jasny cel i nie dopuścić do powielenia błędów sprzed wojen. Nieliczni znaleźli  na to rozwiązanie. Tymczasem jest nią dzisiejszy świat, przynajmniej europejski.

     Co mogło być przyczyną takich zmian, jakie dziś obserwujemy? Po wojnie, szukając odpowiedzi na powyższe, fundamentalne pytanie, stworzono pewien schemat, drogę, którą ludzkość ma podążać. Tak jak przed tysiącami lat religie. Coś, co będzie mogło pchać ludzi w odpowiednią stronę i regulować ich relacje. Tak jak kiedyś owe religie uporządkowywały świat i regulowały zasady, przy okazji wyciągając od ludzi korzyści materialne dla ich autorów, tak teraz ich miejsce zajmuje świat polityki. Ludzie zaczęli stawać się coraz mądrzejsi i zachodni świat już praktycznie zerwał z religią, więc trzeba było wymyślić coś nowego, coś, co może zastąpić religię i spełniać jej rolę. Już raz społeczeństwo pokazało, że nie respektuje jej i z tego, a nie innego powodu naziści doszli do władzy. No bo zostali wybrani przez ludzi i zyskali ich poparcie, no nie? Przecież sami by nic nie zrobili. Biorąc pod uwagę tenże fakt, zachodni świat na nowe rozwiązanie przystał. Jakie są efekty i na ile to się sprawdziło w Polsce?

     Dzisiejsi ludzie to już nie takie samo społeczeństwo, co jeszcze kilkadziesiąt lat temu. Dziś są odmienne relacje międzyludzkie, inne wartości. Człowiek staje się coraz mniej konfliktowy, jest elastyczny i ugodowy. Zaczyna przypominać wspomnianego wyżej ludzika z klocków. To też ma gorsze strony – mężczyźni stają się mniej męscy. Nie tłuką się tyle, nie są wulgarni i agresywni, ale również niezbyt potrafią zmienić koło w samochodzie. Pośrednim skutkiem są zmiany relacje na linii rodzic – dziecko. Tak np. po wojnie do rodziców mówiono na wy, z biegiem czasu już prościej - mama i tata, a dziś do reguły przechodzi zwracanie się po imieniu. Można powiedzieć, iż Polacy upodobnili się do zachodu. To wszystko jest jednak starannie zaplanowanym schematem, oczywiście ludzie to nie roboty, które wykonują to, co im każą. Nie ma co też snuć teorii spiskowych. Po prostu na to przystają i nie mają nic przeciwko temu. Świat się umówił, można rzec najprościej, i teraz realizujemy te postanowienia. Dlaczego? Może z lenistwa, może to pasuje. Różnie. Tu nie ma jednej odpowiedzi. Niemniej jednak społeczeństwo jest kreowane, zaczynając od odpowiedniej propagandy (tak, choć to słowo brzmi tak peerelowsko), poprzez odpowiednią politykę edukacyjną, społeczną, działanie mediów i to, co pokazywane jest dzieciom w bajkach i programach, a kończąc na wychowaniu, którego model rodzice skądś czerpią. Na pewno nie od swoich rodziców. Społeczeństwo jest takie, jak w planie. Ewolucja w tym kierunku ciągle idzie z zachodu na wschód.

     A więc, jesteś kolorowym, plastikowym ludzikiem? Pozostaje pomyśleć nad odpowiedzią.

wtorek, 15 kwietnia 2014

Katowickie kamienice - kogo są dziełem

     Jeśli wpis byłby zatytułowany stwierdzeniem, że lubię nację, o której niżej napiszę, zapewne wielu od razu by wyłączyło bloga. Zdecydowałem się więc na delikatniejszą formę przekazu i liczę, że zostanę zrozumiany J Polecam czytać do końca. Na początek kilka słów merytorycznej informacji.
     Katowice są dosyć młodym miastem. Nie można tu szukać budowli z okresu średniowiecza, renesansu, baroku, nawet klasycyzmu. Wymienione okresy są reprezentowane, ale w postaci stylu neoromanizmu, neogotyku, neorenesansu, neobaroku oraz neoklasycyzmu. Miasto rozwija się wraz z rewolucją przemysłową, uzyskując prawa miejskie w 1865 roku. Wtedy dzisiejsze centrum jest już zabudowane kamienicami przemysłowców, którzy rywalizują ze sobą, wznosząc coraz to okazalsze gmachy. Tak więc po początkowych bezstylowych kamienicach zaczynają pojawiać się określone style. Historyzm w czystej postaci występuje w Katowicach mniej więcej do końca lat 80-tych XIX wieku. Kamienice są zazwyczaj niskie, dwupiętrowe, z płaskim dachem – częsty jest tzw. Neorenesans włoski, jakże modny. Zabudowywana jest wówczas główna arteria miasta, prowadząca z Mysłowic do Gliwic  (ulica Warszawska, 3-go maja) oraz rynek i przyległe do nich uliczki. Z czasem wytyczane są nowe ulice, takie jak Mariacka, Opolska i kwartały w śródmieściu południowym, poniżej linii kolejowej – wszystko wedle planu pierwszego architekta miejskiego H. Nottebohma, pochodzącego z Westfalii.  Dominować zaczyna eklektyzm – fuzja wszystkich wcześniejszych stylów w ramach historyzmu. Budowle są od tego czasu wyższe i bardziej zdobione. Na większą skalę pojawia się licowanie – pokrywanie elewacji ceramiką, w różnych kolorach. Na przełomie XIX i XX wieku eklektyzm zostaje zastąpiony secesją – jest to oderwanie od wcześniejszej mody nawiązywania do stylów historycznych, pojawiają się nowe rozwiązania architektoniczne, nieregularność bryły elewacji. Styl obowiązuje, w uproszczeniu, aż do I wojny światowej.

Hotel Monopol, fot. Wikipedia

     W latach 50-tych XIX wieku w Katowicach (nie mających jeszcze wówczas praw miejskich) działalność rozpoczyna żydowski Austriak, architekt Ignatz Grunfeld. To dzięki niemu oraz współpracującej z nim kolejnej niemieckojęzycznej rodzinie pochodzenia żydowskiego, Goldsteinom, Katowice zostają w kilkadziesiąt lat tak zabudowane kamienicami, że są okrzyknięte „małym Paryżem”. Nie ma co się dziwić, wraz ze wzrostem znaczenia miasta, pojawiają się naprawdę wielkomiejskie gmachy, które stoją do dziś, w różnym stanie. Przemysłowcy, dla których wznoszone są kamienice, są coraz bogatsi (rękoma polskich robotników), toteż Grunfeld z ekipą - tu przepraszam za kolokwializm – całkiem jadą po bandzie, budując sześciokondygnacyjne pałace. Takie można dziś zaobserwować np. przy ulicy Opolskiej i Słowackiego. Robią to dla pieniędzy, ale też dla rozwoju miasta, by śląska perła w koronie była coraz piękniejsza.
     Jeszcze parę lat temu nie przeszłoby mi przez gardło stwierdzenie, że mogę podziwiać Niemca. Musiałem się zastanowić, dlaczego tak jest. Odpowiedź nie jest taka jednoznaczna. Polska mentalność wprawdzie nam na to niezbyt pozwala, ale rzecz leży głębiej. Nie jest łatwo spojrzeć z innej perspektywy, jeszcze trudniej, kiedy mamy wpojone, że KTOŚ JEST BE. Kiedyś przeczytałem fajną sentencję – „w czyichś butach można zajść o wiele dalej”. To pokazuje, że umiejętność patrzenia z perspektywy kogoś innego jest wręcz niezbędna. Łatwiej żyć. Nie uświadomiłem sobie tego, podczas podziwiania kamienic. Wtedy tylko pomyślałem, że tych ludzi, o których mowa, powinienem cenić. Ich, jako jednostki. Tymczasem naród, którego pomimo innego wyznania, byli członkami, podziwiam. Mimo ciągłej niechęci do kultury niemieckiej, której nie lubię. Nikt też nie musi ich ani tejże kultury lubić, ale mieć szacunek i nie spluwać na widok podobizny niemieckiego architekta na parterze kamienicy trzeba. Facet pewnie nawet nie dożył czasów nazizmu, a że polskich robotników mógł nie lubić – miał prawo, bo był sprytny, dorobił się fortuny, a ci byli zacofani. Liczę, że chociaż traktował ich z należytym szacunkiem.
     Warto czasem ubrać czyjeś buty nie tylko dla czystego sumienia, a głównie dla rozwoju własnej osobowości.

sobota, 12 kwietnia 2014

W związku z głupotą - o płytkich związkach na FB i nie tylko

     Nie od dziś wiadomo, że na Facebooku toczy się jakby drugie życie. Portal pozwala na ujawnianie naprawdę wielu informacji o sobie – dosłownie wszystkiego. Ludzie z tego korzystają, nie zwracając uwagi na niebezpieczeństwa z tego wynikające, ale również na to, że niektórymi działaniami w sieci kompromitują siebie i to w różnym wymiarze.



     Ciekawym zjawiskiem są związki na omawianym portalu społecznościowym. O dziwo, bawi się w to bardzo dużo użytkowników. Jak to mawiają, najpłytsze związki są oznaczone na Facebooku. Zgadzam się z tym. Niezbyt sobie wyobrażam, żeby być oznaczony ze swoją kobietą jako para. Na portalu, który traktuję bardziej jako zabawkę, miejsce do komunikowania ze znajomymi i wygłupiania się, a nie do relacjonowania swoich przeżyć. Strona niby po to została stworzona, ale proszę Was – jak można to brać na poważnie. Są jednak osoby, dla których FB to cały świat i tam poznają ludzi, zakochują i zaprzyjaźniają się, tam wyznają miłość i odchodzą od siebie. Współczuć tylko głupoty. Nie, nie współczuję, mam takich ludzi gdzieś i się z nich chętnie pośmieję. No bo jak, do cholery, może legitymować się ze wszystkiego i podawać wszystko jak na tacy na portalu społecznościowym? Trzeba być naiwnym idiotą. Ludzie potrafią być wyrzuceni z pracy, albo w ogóle do niej nie przyjęci, gdyż zrobili na FB jakąś głupotę. Idiotyzm. O dziwo, przynajmniej z mojej obserwacji, tylko Polacy tak naiwnie korzystają z tej ZABAWKI. Gdzie indziej ludzie używają FB jakoś bardziej świadomie i traktują go z przymrużeniem oka. Czy ludzie chcą się dowartościować, wpisując sobie status „w związku”? Myślę, że tak, ale też nie zawsze. Aczkolwiek zazwyczaj poważne pary tego nie robią, bo po co? Ja na pewno nie zamierzam. Face jest i pozostanie dla mnie tylko i wyłącznie zabawką, gdzie mogę również  znaleźć poznanych w REALU moich znajomych i z nimi w wolnym czasie porozmawiać, chociaż i to rzadko, bo w mojej opinii taki czat służy przede wszystkim do umawiania spotkań i wymiany istotnych informacji, które nie mogą czekać. Po co paplać na czacie bez sensu i wyczerpać wszystkie tematy do rozmowy w realu? Nie sądzę, że mój wpis zmieni Wasze podejście do FB. Niemniej jednak powinniście uważać, co tam zamieszczacie, bo może to zostać użyte przeciwko wam. Powodzenia w surfowaniu po portalach społecznościowych.


środa, 9 kwietnia 2014

Pokolenie Y. Nerdzie, idź stąd, czyli o węźle windsorskim

Pokolenie Y. Nerdzie, idź stąd, czyli o węźle windsorskim

     Kto umie zawiązać krawat, niech rzuci we mnie kamieniem – tak można by dziś powiedzieć do tłumu młodych mężczyzn. Może i znaleźliby się tacy, którzy umieją, ale… od każdej reguły są wyjątki. Tylko dlaczego dziś regułą jest bycie mężczyzną Y? Nauczył się wiązać krawat i cwaniak – tak brzmiałby pewnie pierwszy komentarz, gdybym na tym zakończył swój wpis. Jednakże wpis wbrew pozorom nie jest o tym, a o czymś poważniejszym.
     Dla pokoleń lat powojennych regułą stało się to, że każdy ma już takie podstawowe umiejętności. „Franklin umiał już liczyć i sznurować buciki, a Polacy już umieli wiązać krawaty” – których tak apropo Franklin nie nosił, tak jak Polaków nie było kiedyś stać na krawaty (tak!, nie żartuję, żyjemy w Polsce, powtarzam, Polsce, jakby ktoś nie wiedział, a jeżeli ktoś ma jakieś braki w wiedzy, odsyłam do Wikpedii). Takie określenie, szczególnie ta druga część, NIE pasuje już do dzisiejszych czasów. Swoją drogą, tejże bajki też już nie emitują. Wiązanie krawatów zostało wymyślone  chyba po to, by odróżnić tę niewykształconą część społeczeństwa od tej wykształconej. No bo głupi wieśniak w Anglii przed kilkuset laty pewnie nie umiał tego robić. Ludzie po rewolucjach stali się równi, to i nauczono rolników wiązania krawata i kazano mu myć buty przed wyjściem w niedzielę na mszę. To było naturalne aż do XXI wieku.
     Dzisiejsze pokolenie Y to inni ludzie niż ich ojcowie. Na pytanie „po co?” i „dlaczego?”, siedzący przy komputerze w zasyfionym pokoju, gruby, kilkunastoletni dzieciak, odpowie, „kto wie, kogo to obchodzi” i będzie to jego odpowiedź na wszystko. Taki alfabet życia i motto życiowe. Po tym ten dzieciak wróci do „pracy” przy komputerze, który czeka! Pokolenie Y jest miłe i się nie bije, ale… również nie myje butów i nie dba o swój wizaż. „Dlaczego? Kogo to obchodzi.” Najwyżej, chcąc wybrnąć z sytuacji, dołoży: „to jest mój styl”. Blee, nie przekonuje mnie to.
     Odpowiedzmy sobie, czy nie jesteśmy czasem członkami tego pokolenia. Przyszłość zależy od nas, ale młodzi jakby tego nie zauważali. Jeżeli zauważamy, to dobrze, więc do roboty.