Jeśli wpis byłby
zatytułowany stwierdzeniem, że lubię nację, o której niżej napiszę, zapewne wielu
od razu by wyłączyło bloga. Zdecydowałem się więc na delikatniejszą formę
przekazu i liczę, że zostanę zrozumiany J
Polecam czytać do końca. Na początek kilka słów merytorycznej informacji.
Katowice są dosyć młodym miastem.
Nie można tu szukać budowli z okresu średniowiecza, renesansu, baroku, nawet klasycyzmu.
Wymienione okresy są reprezentowane, ale w postaci stylu neoromanizmu,
neogotyku, neorenesansu, neobaroku oraz neoklasycyzmu. Miasto rozwija się wraz
z rewolucją przemysłową, uzyskując prawa miejskie w 1865 roku. Wtedy dzisiejsze
centrum jest już zabudowane kamienicami przemysłowców, którzy rywalizują ze
sobą, wznosząc coraz to okazalsze gmachy. Tak więc po początkowych bezstylowych
kamienicach zaczynają pojawiać się określone style. Historyzm w czystej postaci
występuje w Katowicach mniej więcej do końca lat 80-tych XIX wieku. Kamienice
są zazwyczaj niskie, dwupiętrowe, z płaskim dachem – częsty jest tzw. Neorenesans
włoski, jakże modny. Zabudowywana jest wówczas główna arteria miasta,
prowadząca z Mysłowic do Gliwic (ulica
Warszawska, 3-go maja) oraz rynek i przyległe do nich uliczki. Z czasem
wytyczane są nowe ulice, takie jak Mariacka, Opolska i kwartały w śródmieściu
południowym, poniżej linii kolejowej – wszystko wedle planu pierwszego architekta
miejskiego H. Nottebohma, pochodzącego z Westfalii. Dominować zaczyna eklektyzm – fuzja wszystkich
wcześniejszych stylów w ramach historyzmu. Budowle są od tego czasu wyższe i
bardziej zdobione. Na większą skalę pojawia się licowanie – pokrywanie elewacji
ceramiką, w różnych kolorach. Na przełomie XIX i XX wieku eklektyzm zostaje zastąpiony
secesją – jest to oderwanie od wcześniejszej mody nawiązywania do stylów historycznych,
pojawiają się nowe rozwiązania architektoniczne, nieregularność bryły elewacji.
Styl obowiązuje, w uproszczeniu, aż do I wojny światowej.
Hotel Monopol, fot. Wikipedia
W latach 50-tych XIX wieku w Katowicach (nie mających jeszcze wówczas praw miejskich) działalność rozpoczyna żydowski Austriak, architekt Ignatz Grunfeld. To dzięki niemu oraz współpracującej z nim kolejnej niemieckojęzycznej rodzinie pochodzenia żydowskiego, Goldsteinom, Katowice zostają w kilkadziesiąt lat tak zabudowane kamienicami, że są okrzyknięte „małym Paryżem”. Nie ma co się dziwić, wraz ze wzrostem znaczenia miasta, pojawiają się naprawdę wielkomiejskie gmachy, które stoją do dziś, w różnym stanie. Przemysłowcy, dla których wznoszone są kamienice, są coraz bogatsi (rękoma polskich robotników), toteż Grunfeld z ekipą - tu przepraszam za kolokwializm – całkiem jadą po bandzie, budując sześciokondygnacyjne pałace. Takie można dziś zaobserwować np. przy ulicy Opolskiej i Słowackiego. Robią to dla pieniędzy, ale też dla rozwoju miasta, by śląska perła w koronie była coraz piękniejsza.
Jeszcze parę lat temu nie przeszłoby mi przez gardło stwierdzenie, że mogę podziwiać Niemca. Musiałem się zastanowić, dlaczego tak jest. Odpowiedź nie jest taka jednoznaczna. Polska mentalność wprawdzie nam na to niezbyt pozwala, ale rzecz leży głębiej. Nie jest łatwo spojrzeć z innej perspektywy, jeszcze trudniej, kiedy mamy wpojone, że KTOŚ JEST BE. Kiedyś przeczytałem fajną sentencję – „w czyichś butach można zajść o wiele dalej”. To pokazuje, że umiejętność patrzenia z perspektywy kogoś innego jest wręcz niezbędna. Łatwiej żyć. Nie uświadomiłem sobie tego, podczas podziwiania kamienic. Wtedy tylko pomyślałem, że tych ludzi, o których mowa, powinienem cenić. Ich, jako jednostki. Tymczasem naród, którego pomimo innego wyznania, byli członkami, podziwiam. Mimo ciągłej niechęci do kultury niemieckiej, której nie lubię. Nikt też nie musi ich ani tejże kultury lubić, ale mieć szacunek i nie spluwać na widok podobizny niemieckiego architekta na parterze kamienicy trzeba. Facet pewnie nawet nie dożył czasów nazizmu, a że polskich robotników mógł nie lubić – miał prawo, bo był sprytny, dorobił się fortuny, a ci byli zacofani. Liczę, że chociaż traktował ich z należytym szacunkiem.
Warto czasem ubrać czyjeś buty nie tylko dla czystego sumienia, a głównie dla rozwoju własnej osobowości.
W latach 50-tych XIX wieku w Katowicach (nie mających jeszcze wówczas praw miejskich) działalność rozpoczyna żydowski Austriak, architekt Ignatz Grunfeld. To dzięki niemu oraz współpracującej z nim kolejnej niemieckojęzycznej rodzinie pochodzenia żydowskiego, Goldsteinom, Katowice zostają w kilkadziesiąt lat tak zabudowane kamienicami, że są okrzyknięte „małym Paryżem”. Nie ma co się dziwić, wraz ze wzrostem znaczenia miasta, pojawiają się naprawdę wielkomiejskie gmachy, które stoją do dziś, w różnym stanie. Przemysłowcy, dla których wznoszone są kamienice, są coraz bogatsi (rękoma polskich robotników), toteż Grunfeld z ekipą - tu przepraszam za kolokwializm – całkiem jadą po bandzie, budując sześciokondygnacyjne pałace. Takie można dziś zaobserwować np. przy ulicy Opolskiej i Słowackiego. Robią to dla pieniędzy, ale też dla rozwoju miasta, by śląska perła w koronie była coraz piękniejsza.
Jeszcze parę lat temu nie przeszłoby mi przez gardło stwierdzenie, że mogę podziwiać Niemca. Musiałem się zastanowić, dlaczego tak jest. Odpowiedź nie jest taka jednoznaczna. Polska mentalność wprawdzie nam na to niezbyt pozwala, ale rzecz leży głębiej. Nie jest łatwo spojrzeć z innej perspektywy, jeszcze trudniej, kiedy mamy wpojone, że KTOŚ JEST BE. Kiedyś przeczytałem fajną sentencję – „w czyichś butach można zajść o wiele dalej”. To pokazuje, że umiejętność patrzenia z perspektywy kogoś innego jest wręcz niezbędna. Łatwiej żyć. Nie uświadomiłem sobie tego, podczas podziwiania kamienic. Wtedy tylko pomyślałem, że tych ludzi, o których mowa, powinienem cenić. Ich, jako jednostki. Tymczasem naród, którego pomimo innego wyznania, byli członkami, podziwiam. Mimo ciągłej niechęci do kultury niemieckiej, której nie lubię. Nikt też nie musi ich ani tejże kultury lubić, ale mieć szacunek i nie spluwać na widok podobizny niemieckiego architekta na parterze kamienicy trzeba. Facet pewnie nawet nie dożył czasów nazizmu, a że polskich robotników mógł nie lubić – miał prawo, bo był sprytny, dorobił się fortuny, a ci byli zacofani. Liczę, że chociaż traktował ich z należytym szacunkiem.
Warto czasem ubrać czyjeś buty nie tylko dla czystego sumienia, a głównie dla rozwoju własnej osobowości.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz